A więc ciąg dalszy historyjki dziejącej się w świecie gry Starfield. Jesteśmy na planecie Nesoi w układzie Olympus, gdzie Milla zetknęła się z czymś niewytłumaczalnym. Bo nie można racjonalnie wytłumaczyć tego, że tu na tej planecie zdjęła hełm i nadal żyła.
Uczucie cudzej obecności opuściło ją. Właściwie wszystko można sobie było wytłumaczyć, jako halucynację.
-"Tak"- pomyślała. - "To mi się zdawało. Nie mogłam przecież tak po prostu zdjąć hełmu. Byłabym już trupem". Jeszcze obejrzała się na miejsce, gdzie przed chwilą stała, jakby chciała się przekonać, czy nie ujrzy tam swoich zwłok. Oczywiście nic tam nie było. Zaczęła schodzić po zboczu w stronę widocznego z góry statku.
Nacisk. Pojawił się prawie niezauważalny, ale się wzmagał, w miarę, gdy zbliżała się do statku. Kierował ją na lewo, w stronę zamarzniętych zboczy. Zacisnęła zęby i ruszyła w stronę lądowiska. Nic z tego. Ból stał się nie do wytrzymania, wydawało się, że eksploduje jej czaszka. Kiedy oczy zaczęły jej łzawić, a ból powodował, że już nic prawie nie widziała, poddała się. Ruszyła wzdłuż zamarzniętego zbocza, a ból ustał natychmiast.
Pogoda gwałtownie pogarszała się i zrobiło się ciemno, ale nie tak, aby nie zauważyć starych ruin, nieco w dole, na lewo.
Spojrzała na wyświetlacz, który po chwili pokazał opis. "Zadaszony Krater" - Co u licha... - wymruczała. Ale to nie było to. Nie ryzykowała zejścia i badania. Tym bardziej, że już widziała cel. I w miarę, jak się zbliżała on ogromniał, by w końcu wypełnić jej całe pole widzenia.
To było to. Zorientowała się natychmiast, gdy obca wola pochwyciła ją, ścisnęła i rzuciła na kolana. Energia wysysana z wnętrza jej ciała zasilała coś, co budziło się z wielkim trudem. Milla poczuła, jak jej zęby dzwonią o siebie, miała drgawki na całym ciele, a życie z niej uchodziło. W końcu poczuła, że podłoże pochyliło się i mocno uderzyło ją w ramię, a hełm niebezpiecznie zadźwięczał o skałę. Upadła na bok, ale jej umysł już nie rejestrował tego. Obca siła zdała sobie sprawę z tego, że ją zabija i powstrzymała się. Energia niechętnie zaczęła do niej powracać. Dziewczyna wstała chwiejnie i co chwila potykając się i upadając, pognała w stronę statku. Zbiegała po zboczu, aż kombinezon nie mógł już jej nastarczyć powietrza. -"Wolniej, wolniej, bo zginę"... -Pomyślała. Ale panika gnała ją w dół. W końcu dostrzegła statek. Wbiegła do furty i oparła się o drabinkę. -"Nie... Nie mogę lecieć w tym stanie". Powoli uspokajała się. Wspięła się do włazu i weszła do środka szybko zamykając za sobą i ryglując właz, jakby bała się, że coś wejdzie za nią. Szybko usiadła w fotelu pilota i walnęła w przycisk startu. Silniki startowe rzygnęły ogniem, cały kadłub zadygotał i stalowy kolos wzniósł się, zawahał, plunął głównym ciągiem i wyrwał w górę, zostawiając za sobą powierzchnię planety.
-"Szybko... Jak najszybciej muszę stąd odlecieć" - Pomyślała otwierając panel nawigacyjny. Nic. Jeszcze raz. Nic się nie stało, panel nie odpowiadał. Serce skoczyło jej do gardła poczuła ucisk w piersi, a ręce ponownie zaczęły dygotać. -Włącz się ty sukinsynu! - Wrzasnęła nieswoim głosem, a potem już tylko patrzyła, jak statek zmierza w stronę powierzchni coraz szybciej i szybciej. By się nie rozbić, włączyła sekwencję lądowania. Osiadała po drugiej stronie planety na suchym, skalistym podłożu.
C.D.N.